Elektryzująca noc w Teatrze Nowym

Elektryzująca noc w Teatrze Nowym

16/09/2024 Wyłączono przez admin

Czy poszukiwacze sztromu w Teatrze Nowym znaleźli go? Oczywiście! Czy rozświetlił im zakamarki budynku? Jasne, choć największą robotę wykonał Bartłomiej Latoszek, przewodnik po kulisach zabrzańskiej sceny, przyjaciel Teatru Nowego i jego wieloletni, były pracownik. 14. Noc Teatrów Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii była w Zabrzu elektryzująca, nie tylko dlatego, że w kablach płynął prąd, zwany u nas sztromem.

Bartłomiej Latoszek, przewodnik po Teatrze Nowym w Zabrzu podczas Nocy Teatrze GZM

Codzienność bez prądu wydaje się nie do zaakceptowania, również w teatrze. A jednak przez długi czas przedstawienia odbywały się bez urządzeń elektrycznych. Scenę oświetlały lampy naftowe, a ich użycie wymagało równocześnie montażu żelaznej kurtyny. Dlaczego? Gdy paliła się nafta, łatwo było o pożar. I rzeczywiście niebezpieczne sytuacje nie były rzadkością w teatrach. Kiedy więc płonęła scena, spuszczono żelazną kurtynę, odcinając w ten sposób źródło ognia. O to, co w tej sytuacji działo się z aktorami, nikt specjalnie się nie martwił – opowiadał Bartłomiej Latoszek. 

Prąd, choć dał i wciąż daje teatrom nowe możliwości czarowania widzów, czasem staje się źródłem niepożądanych sytuacji. Chociażby z nagłośnieniem. – Każdy aktor, podczas przedstawienia ma przy sobie mikrofon, mikroport. Wygłaszane przez niego kwestie muszą być dobrze słyszane, ale podczas spektaklu, aktorzy wchodzą i schodzą ze sceny. Gdy zdarzy się to drugie, a akustyk nie przesunie odpowiedniego suwaka na swojej konsoli, do publiczności docierają niepożądane dźwięki, na przykład z zakulisowych rozmów, z toalety.

Opowieść o prądzie w teatrze i jego służbie sztuce to również historia zmian, które zachodziły na scenie i wokół niej. Przykład? Pracownia krawiecka w Nowym, kiedyś zajmowana przez sześć krawcowych, dziś tylko przez jedną, za to najlepszą na świecie. – Potrafi uszyć wszystko, połączyć w jednym kostiumie tkaninę, drewno metal. Kilkadziesiąt lat temu praca tu wyglądała jednak inaczej. Kostiumograf przynosił projekt opisany od A do Z, z dołączonymi próbkami materiałów. Było miejsce na rozmowę, wymianę uwag, ale na własną inwencję krawcowej nie zostawało go dużo. Dziś jest odwrotnie. Dostarczane projekty to tylko luźna sugestia oczekiwań obecnych twórców. Różnica między tym, co było a jest, teraz wynika, moim zdaniem, z jednego – część zawodów, dotąd niezbędnych do tworzenia spektakli, po prostu ginie. Brakuje odpowiednich fachowców. Martwię się, kto przejmie pałeczkę po obecnym stolarzu w teatrze? Następców nie widzę.

Wspominając o ginących zawodach, Bartłomiej Latoszek wiedział, co mówi. W Teatrze Nowym pracował jako butafor, czyli osoba odpowiedzialna za przygotowanie rekwizytów i elementów scenografii. – Przychodziłem tu na wagary i przy okazji uczyłem się rzemiosła. Gdy pewnego dnia mój poprzednik wyjechał do Republiki Federalnej Niemiec, sam dyrektor Teatru Nowego przyjechał pod moje drzwi i zaoferował pracę. Ofertę przyjąłem, ale rzuciłem się na głęboką wodę. Choć wielu rzeczy już się nauczyłem, wciąż brakowało mi wiedzy i doświadczenia. W moim pierwszym zawodowym zadaniu pomógł mi stolarz – wspólnym siłami namalowaliśmy horyzont, który był tłem dla całej sceny.

Tekst i foto: Ida Popiołek