Mała Francja w Zabrzu

Mała Francja w Zabrzu

21/10/2024 Wyłączono przez admin

Francja może być Mała. I może być w kilku miejscach na mapie Polski. Na przykład w Zabrzu. Ci, którzy kiedyś tam żyli parlowali, nosili kapelusze, berety i apaszki oraz wspominali rocznicę 14 lipca. Wyjechali przed wojną, by po wojnie wrócić, znów fedrować w śląskich kopalniach i trwać we Francji, żyjąc na polskiej ziemi. Wielu z nich decyzji o powrocie do ojczyzny żałowało. Zderzenie z peerelowską rzeczywistością bywało bolesne: uwierał opresyjny system, dokuczały mroźne zimy.

Spotkanie z Aleksandrą Suławą (P) prowadziła Magdalena Gościniak (L)

Jedna z przekazanych mi opowieści jest taka: dziecko przyjeżdża do Polski z mamą, dla której Jędrzejów w śniegu był najpiękniejszym miejscem na ziemi. Ono natomiast nie dostrzega uroków małego miasta. Ugoszczone przez krewnych śpi w drewnianej chałupie, w której za ścianą pokoju słychać krowę – mówiła Aleksandra Suława, autorka książki „Nie parlować przy rodzicach. O polskich powrotach z Francji” podczas spotkania w Czytelni Miejskiej Biblioteki Publicznej.

Czym są Małe Francje? Miejscami, gdzie po powrocie z emigracji zarobkowej, w latach 40. XX w. osiedlali się polscy górnicy z rodzinami. Odmienność tych obszarów wyczuwało się wszystkimi zmysłami. – Kobiety zakładały kapelusze i kolorowe stroje. Moja babcia – krawcowa z zawodu – miała francuskie magazyny z modą i wykrojami. Dzięki nim ja nosiłam sukienki z falbankami, nie narzekając na swój los. Natomiast mój kuzyn, ubierany zgodnie z francuskimi standardami, w krótkie spodenki i podkolanówki, nieustannie cierpiał z powodu stroju. Mała Francja, którą ja znam i pamiętam znajdowała się w Wałbrzychu, w połowie domu, należącego do rodziny mojego dziadka. Oczywiście i u nas się parlowało i nadal parluje. Parlowanie – od francuskiego słowa „parler” – mówić – nie zawsze było jednak mile widziane. Kilkadziesiąt lat temu można było zostać za to skarconym. W Polsce należało przecież posługiwać się językiem ojczystym. A jednak, mimo odmienności drażniącej niektórych, Małe Francje były atrakcyjne dla sąsiadów właśnie dzięki niej. Dawni emigranci, zorganizowani często jak dobre, obywatelskie społeczeństwo kusili m.in. regularnymi zabawami z muzyką na żywo. Wpuszczono na nie tylko nielicznych spoza własnego grona. W Wałbrzychu bawili się na nich m.in. studenci z Wrocławia. Ci, którzy wrócili z Francji i na Śląsku tworzyli Małe Francje nie żyli tylko, by trwać, ale by czerpać radość z każdego dnia – opowiadała autorka.  

W swojej książce Aleksandra Suława chwali zabrzański patent. Czym jest? Jej zdaniem dobrym sposobem na meandry historii – gdy czyjaś postawa z dnia na dzień okazuje się zła i pojawią się zakusy, by usunąć pamięć o niej. Tak jak postawa Wincentego Pstrowskiego, górnika, przodownika pracy i Polaka, który poznał realia emigracji za chlebem. On swojego szukał w Belgii. – Podoba mi się nadpisywanie historii. To lepsze niż wymazywanie jej fragmentów. W Zabrzu pomnik Wincentego Pstrowskiego zmienił się w Pomnik Braci Górniczej. Uniknął rozbiórki, spowodowanej dekomunizacją. Nie przekreślono znaczenia pracy górników dla rozwoju Zabrza, ale wskazano inną perspektywę spojrzenia na nią.

Tekst i foto: Ida Popiołek