W małym ciele wielki duch – Zofia Rutkowska

W małym ciele wielki duch – Zofia Rutkowska

28/11/2022 Wyłączono przez admin

„Zabrzańskie perły” to cykl wywiadów z wyjątkowymi młodymi osobami o pasji, motywacji do działania, odnoszeniu sukcesu i przezwyciężaniu trudności. Osobowościami, które swoim życiem są inspiracją dla innych. Każdy z bohaterów cyklu wywiadów jest „zabrzańską perłą”, czyli dumą dla miasta.

żeglarka

Zdjęcie z albumu prywatnego Zofii Rutkowskiej

Żeglarstwo od lat jest pasją 15-letniej Zofii Rutkowskiej, uczennicy III Liceum Ogólnokształcącego w Zabrzu. W tym roku Zofia wzięła udział w programie „Niebieska Szkoła”, podczas którego przez 6 tygodni mieszkała na statku STS Fryderyk Chopin, łącząc obowiązki szkolne z obsługą długiego na ponad 55 metrów żaglowca. Nieustraszona żeglarka opowiada o codziennym życiu na morzu, zdradza na czym polegają „rozmowy z Neptunem” i dlaczego kisiel jest największym przyjacielem każdego żeglarza.

Pokłady Kultury: Jesteś uczennicą zabrzańskiej Trójki. Skąd wybór właśnie tej szkoły?

Zofia Rutkowska: Kiedy kończyłam podstawówkę długo zastanawiałam się nad wyborem szkoły. Priorytetem był dla mnie poziom nauki, ale też atmosfera, czyli właśnie to, co wyróżnia Trójkę. Z pomocą mamy wybrałam Trójkę i już w pierwszych dniach szkoły poznałam super ludzi. To dzięki nim szkoła ma tak wyjątkowy charakter. Dodatkowym czynnikiem, który wpłynął na wybór tej szkoły, była również moja starsza siostra, która obecnie jest w klasie maturalnej. Z perspektywy czasu jestem bardzo zadowolona z wyboru i nie zamieniłabym Trójki na żadną inną.

żeglarka

Zdjęcie z albumu prywatnego Zofii Rutkowskiej

PK: W jaki sposób zrodził się u Ciebie pomysł Niebieskiej Szkoły, czyli szkoły na pokładzie STS Fryderyk Chopin?

ZR: Szczerze mówiąc, sama do końca nie pamiętam, jak znalazłam Niebieską Szkołę. Dzięki opowieściom mojej mamy chyba od zawsze miałam ten pomysł z tyłu głowy. To właśnie mama opowiadała mi o „Szkole Pod Żaglami” (wcześniejsza nazwa Niebieskiej Szkoły). Wiedziałam, że mama kiedyś marzyła, by odbyć taką przygodę. Niestety wówczas było to nieosiągalne. Jadąc do morskiej szkoły spełniłam zarówno swoje, jak i jej marzenie z dzieciństwa.

PK: Jak na pomysł wyprawy morskiej zareagowali najbliżsi – rodzice, znajomi? Czy w trakcie płynięcia mieliście kontakt, możliwość porozmawiania?

ZR: Pochodzę z żeglarskiej rodziny więc reakcje były pozytywne. Większość rodziny dowiedziała się już po podjęciu decyzji, a więc nie było odwrotu😊

Najwcześniej dowiedzieli się jednak moi najbliżsi przyjaciele. Byłam niesamowicie podekscytowana wyjazdem, dlatego przyjaciele przez całe miesiące byli zmuszeni do ciągłego wysłuchiwania mojego gadania o podróży, a mimo to dalej mnie w tym wspierali. Dzięki.

Wiadomo, były obawy i wątpliwości „jak pogodzisz szkołę?”, „co z chorobą morską?”, „czy nie za długo?”, ale czasami to jest właśnie to ryzyko, które trzeba podjąć, żeby przeżyć coś niesamowitego.

Jeżeli chodzi o kontakt telefoniczny to nie ukrywam nie było na niego za dużo czasu. Kiedy tylko mogłam i miałam zasięg wysyłałam zdjęcia i dzwoniłam do bliskich, niestety moje telefony często były przerywane alarmami morskimi.

PK: Kto najbardziej Cię wspierał w planach o morskiej żegludze?

ZR: Przed, podczas i po żegludze niezmiennie najbardziej wspierała mnie moja mama. To ona pomagała mi załatwić wszystkie formalności – od dokumentów przez pakowanie się, a po powrocie pocieszała mnie, gdy bardzo tęskniłam za nowymi znajomymi z morza. Jestem jej za to bardzo wdzięczna.

PK: Czy przed wypłynięciem miałaś doświadczenie z żeglarstwem? Czy trzeba mieć ukończone jakieś szkolenia, aby zostać uczestnikiem takiego rejsu?

żeglarka

Zdjęcie z albumu prywatnego Zofii Rutkowskiej

ZR: Aby pojechać na Niebieską Szkołę nie trzeba mieć żadnych uprawnień żeglarskich. Wiadomo, jest to na pewno duże ułatwienie w codziennej pracy na statku, ale nie jest to wymagane. Sama od 9-go roku życia jeżdżę na obozy żeglarskie, a latem ubiegłego roku zdałam patent żeglarza jachtowego i odbyłam swój pierwszy rejs morski.

PK: Ile trwa rejs?

ZR: Rejsy Niebieskiej Szkoły są prowadzone przez cały rok szkolny. Termin jest określany
w zależności od trasy. Mój rejs trwał 6 tygodni – od 1 października do 11 listopada.

PK: Jakie państwa się odwiedza? Czy jest możliwość zwiedzania?

ZR: Przy rezerwowaniu rejsu mamy podaną szacowaną trasę i kraje jakie odwiedzimy. Jest to potencjalna trasa, bo w dużej mierze nie mamy na nią wpływu. Warunki dyktuje nam wiatr. Moją trasę stanowiła głównie Hiszpania, Wyspy Kanaryjskie i Portugalia, ale zahaczyliśmy również o Gibraltar oraz Afrykę.

PK: Czy członkami załogi mogą być zwierzaki?

ZR: Nie, jedyne zwierzaki na statku to te które odwiedzały nas czasami w nocy – pluskwy.

PK: Czy na statku miałaś wszystkie te same przedmioty co w szkole?

ZR: Podczas rejsu były realizowane wszystkie lekcje i przedmioty zgodnie z podstawą programową, z wyjątkiem wychowania fizycznego. Jednak myślę, że podczas żeglugi wykazywaliśmy się dostateczną sprawnością fizyczną np. podczas wchodzenia na reje czy wybierania lin. Pływaliśmy również wpław w morzu, a nawet ścigaliśmy się w sztafecie dookoła statku.

PK: Jaki szczególny ekwipunek warto zabrać ze sobą, aby żegluga była przyjemniejsza?

ZR: Ratunkiem podczas choroby morskiej często okazuje się kisiel – jedyny pokarm który nie jest zwracany za burtę. Poza oczywistymi rzeczami, takimi jak dobrze wyposażona apteczka, porządny sztormiak, ciepła czapka czy kalosze, przydaje się również scyzoryk i szeklownik. Gdybym miała powiedzieć czego mi brakowało to zdecydowanie kocyka i termosu😊

PK: Czego najbardziej się bałaś przed wypłynięciem? Jak wyglądała konfrontacja obaw
z rzeczywistością.

ZR: Bardzo stresowałam się tym, jak na chorobę morską zareaguje mój organizm, bo mimo iż żeglowałam już po morzu, to bałam się, jak odnajdę się w warunkach oceanicznych. Pierwsze kilka dni mocnego bujania rzeczywiście były straszne dla całej załogi i faktycznie „rozmawialiśmy z Neptunem”. Szybko jednak przyzwyczaiłam się do panujących warunków i potem było już tylko lepiej.

Największą obawą przed wypłynięciem byli ludzie. W żeglarstwie koniecznością jest mieszkanie razem często z nieznanymi wcześniej osobami na małej powierzchni przez długi czas, u mnie 6 tygodni. Nie znamy się, a mimo to musimy stworzyć zgraną załogę.

żeglarka

Zdjęcie z albumu prywatnego Zofii Rutkowskiej

Podczas rejsu poznałam jednak najcudowniejszych ludzi na świecie – pomocnych, wyrozumiałych, zabawnych, wyluzowanych i z tymi samymi pasjami i priorytetami co ja. Zawsze powtarzałam, że żeglarze to najlepsi ludzie…

PK: Jakie zdarzenie w Niebieskiej Szkole wywarło na Tobie największe wrażenie?

ZR: Oj, było ich naprawdę wiele. Pewnego wieczora podczas standardowego alarmu manewrowego i wchodzenia na reje byłam świadkiem najpiękniejszego zachodu słońca na świecie. Oglądając go z tej perspektywy, otaczając się ludźmi, których kocham i robiąc to co kocham, czułam się najlepiej na świecie. Również oglądając rozgwieżdżone niebo nocą i patrząc na podążające za nami stada delfinów nie raz zakręciła mi się łezka w oku.

PK: Czy były momenty grozy w trakcie rejsu? Jeśli tak, to w jakich sytuacjach?

ZR: Oczywiście. Ciężko wymienić mi jeden, ale niewątpliwie zapamiętam sztormową noc na Atlantyku, kiedy woda wlewała się na pokład, a ja wyciągałam ryby z kaloszy. Tej nocy na wachcie stałam na lewym oku kiedy nagle rozsejzingował (rozwiązał) się żagiel przedostatniej rei – bombramsel. Konieczne było wejście na maszt i naprawienie usterki. Dwie osoby z mojej wachty poszły na górę, a widoczność była tak słaba, że ja stojąc na śródokręciu ledwo byłam w stanie ich dostrzec. Grozy dodawał również wiejący wiatr. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale nie ukrywam, że był dreszczyk emocji.

PK: Jakie zadania są powierzane uczestnikom? Jakie obowiązki najbardziej lubiłaś, a jakie były najmniej przyjemne.

ZR: Każdy z uczestników jest przydzielany do jednej wachty głównej. Oprócz tego obowiązuje  grafik, zgodnie z którym każdy posiada dodatkowe obowiązki, takie jak rejony (sprzątanie toalet i pomieszczeń), kambuz (całodobowa ciężka praca w kuchni), wachta bosmańska (wszelkie prace związane ze szlifowaniem, malowaniem, polerowaniem, skrobaniem czyli z ogólnym wyglądem statku), wachta mechaniczna (pomoc w maszynowni, dbanie o to, żeby wszystko na statku działało), a oprócz tego co 10 dni inna wachta główna włączając w to nocne i dzienne wachty nawigacyjne podczas płynięcia (ster, oczy, określanie pozycji, wypełnianie dziennika) oraz wachty kotwiczne podczas postoju na kotwicy oraz wachty trapowe podczas postoju w porcie.

Zmuszające nas do stawienia się na stanowiskach manewrowych alarmy „do żagli” – bez względu na moment dnia i nocy nie sprzyjały możliwości wyspania się. Wymagany był również bezwzględny porządek w kabinach. W przeciwnym wypadku była fumigacja (spakowanie się jak na lotnisko, wysprzątanie kabiny, oddanie wysprzątanej kabiny, ponowne wprowadzenie się i ponowne jej oddanie). Osobiście nie przepadałam za wachtą kambuzową, ponieważ była ona bardzo wycieńczająca i … kucharka chyba za mną nie przepadała…

PK: Czego najbardziej Ci brakowało w trakcie podróży?

ZR: Chyba nie brakowało mi niczego, poza namiastką prywatności i chwilami spokoju od natłoku ludzi i pracy. Pod koniec rejsu mocniej zaczęłam odczuwać brak bliskich i zaczęłam tęsknić za znajomymi i moim pieskiem.

PK: Czy wiążesz swoją przyszłość z żeglarstwem?

ZR: Tak. Jestem już w trakcie planowania kolejnego rejsu, a w przyszłości planuje zrobić patent sternika morskiego. Kto wie, gdzie w przyszłości poniosą mnie fale…

PK: Pomyślnych wiatrów w żagle.

Rozmawiała: Katarzyna Girycka
Zdjęcia z albumu prywatnego Zofii Rutkowskiej